Rozdział siedemnasty.

Torvald Burke był zdania, że trudne czasy najlepiej pokazują, z jakiej gliny człowiek jest ulepiony. Do tej pory nieczęsto miał poważne problemy, toteż nie do końca mógł być pewny swojej gliny; powtarzał sobie jedynie, że jeśli nie przestanie myśleć, to będzie w stanie albo całkiem uniknąć konsekwencji, albo przynajmniej ograniczyć straty. Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że sprawa z roślinami, Sigrid i Aldertonem doskonale pokazała, że nie zawsze jest w stanie trzeźwo myśleć. Panna Gamp go rozpraszała, a nie mógł jej zawsze mieć pod ręką jako deski ratunkowej. Zresztą wątpił, żeby chciała go ratować, gdyby dowiedziała się o wszystkim, co działo się za jej plecami.
Po powrocie z Hogsmeade rozmawiał z Johanem i wiedział, że Alyssa poszła z Löwenheimem do jego pokoju, chociaż wcześniej wyraźnie instruował ją, żeby tego nie robiła, jeśli nie będzie musiała. Według młodego Gampa nie musiała. Jej rola ograniczać się miała do prowadzenia rozmowy i znalezienia słabości Löwenheima, niczego więcej. Burke uprzedzał ją, że arystokrata może oczekiwać podobnego zakończenia spotkania, ale podkreślał, że nie powinna się godzić od razu. Najwyraźniej nie podkreślił tego zbyt stanowczo. Oczywiście z samą Alyssą jeszcze nie rozmawiał, ale liczył na to, że kuzynka się wytłumaczy z tej decyzji, która mogła zrujnować cały jego plan. Żałował też, że obiecał jej za tę przysługę tyle złota. Wiedział, że wyszła za mąż za jakiegoś charłaka, który miał dostać całkiem przyjemny spadek, ale kiedy przyszło co do czego – nie zobaczył złamanego sykla z majątku rodzinnego. Nie robił też wiele, żeby utrzymać siebie i Alyssę, więc dziewczyna spędzała sporo czasu na Nokturnie, imając się różnych prac, o których nie chciała wiele mówić. Torvald podejrzewał, że większość pieniędzy zarabiała na plecach i żałował, że nie wypytał jej o to dokładniej. Może liczyła, że jeśli pójdzie z Löwenheimem, ten też jej zapłaci? Albo chciała wyciągnąć w ten sposób więcej złota od Burke’a? W końcu poświęciła się dla drużyny, czyż nie?
Ślizgon zaklął. Miał wystarczająco dużo na głowie; obiecał Johanowi, że pozbędzie się Löwenheima, ale teraz nie był pewien, czy mu się to uda. Spotkanie arystokraty z Alyssą miało być rozpoznaniem przeciwnika. Torvald chciał skompromitować go w oczach towarzystwa, ale w taki sposób, żeby nie ucierpiała reputacja Sigrid. Nic z tego, teraz lepsze karty znajdowały się w rękach Löwenheima, który mógł zerwać zaręczyny – w końcu po co kupować krowę, skoro mleko można mieć za darmo? Alyssa była idiotką, nie powinien jej w ogóle w to mieszać. Uznał jednak, że będzie to mniej drastyczne niż użycie eliksiru wielosokowego, do którego i tak nie miał dostępu i wątpił, by udało mu się go uwarzyć bez pomocy panny Gamp.
Przetarł twarz dłonią. Ostatnio zbyt często jego myśli i plany związane były z Krukonką. Doskonale zdawał sobie sprawę, że rozbicie jej narzeczeństwa było w takim samym stopniu przysługą dla niej, jak i dla niego. Lubił i rozumiał ją na tyle, że nie chciał, by znalazła się w tak toksycznym układzie jak ten, w jakim znajdowały się dziesiątki innych arystokratek. Sigrid chciała pracować jako uzdrowicielka, poświęcić się innym, pewnie założyć rodzinę i kupić domek na przedmieściach. Potrafił wyobrazić ją sobie w ogródku otoczonym białym płotem, sadzącą jakieś kwiatki czy inne rośliny. Spodziewał się, że przez pewien czas gryzłyby ją wyrzuty sumienia związane z porzuceniem stylu życia wpajanego jej od dziecka, ale w końcu by się pozbierała. Mogłaby być szczęśliwa. A on, w przypływie skończonego altruizmu, takiego, który zdarza się raz w życiu, chciał jej pomóc to szczęście osiągnąć. Może nawet zostanie dzięki temu ojcem chrzestnym któregoś z obrzydliwych, rozkrzyczanych dzieciaków, które Sigrid – jego Sigrid – niewątpliwie urodzi jakiemuś nudziarzowi podobnemu do MacIvera. Torvald nie wpisywał samego siebie w ten idylliczny obrazek, bo nie była to jego wizja szczęścia. Tego rodzaju izolacja od najbardziej wpływowych środowisk magicznego świata byłaby najgorszą karą, jaką mógł sobie wyobrazić. Potrzebował tych wszystkich dwulicowych, zakłamanych arystokratów – a oni potrzebowali jego. Mogli egzystować w idealnej symbiozie, zamiatając coraz więcej i więcej spraw pod różnego rodzaju metaforyczne dywany. Gdyby dostał etat w Ministerstwie, zyskałby jeszcze większą możliwość wchodzenia w kontakt z osobami, których mógłby potrzebować, ale wtedy częściej byłby w salonie, a nie w kuchni, co mogłoby zaszkodzić jego stanowi wiedzy. Wszystko to jednak stało w zupełnej opozycji do tego, o czym jego zdaniem marzyła Sigrid i dlatego miał zamiar pozwolić jej odejść z możliwie ciepłymi wspomnieniami. Nie było to z jego strony szczególnie szlachetne, liczył bowiem na to, że wspomnienia te da się jeszcze wykorzystać – jako uzdrowicielka, Sigrid miałaby dostęp do wielu interesujących substancji. Tak, taki układ byłby całkiem dobry. Jasne, będzie mu brakowało eksperymentowania z granicami jej wpojonej przez rodzinę moralności, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że to za mało, żeby chcieć z nią zostać.
Nie brał nawet pod uwagę możliwości, że ona chciałaby zrezygnować ze swoich planów dla niego. To byłoby niedorzeczne i nie służyłoby żadnemu z nich. Co więcej, doprowadziłoby do tego, że prędzej czy później dowiedziałaby się o czymś, o czym wolałaby nie wiedzieć – o jakiejś nielegalnej transakcji, drobnym wymuszeniu, nocy w czyjej sypialni – a wtedy oboje żałowaliby wspólnie spędzonego czasu. Do tego Burke straciłby wymarzone źródło eliksirów uzdrawiających, antidotów i trucizn. Nie, musi pozostać możliwie niezaangażowany.
W końcu nic nie mówiło „niezaangażowany” lepiej niż aktywne działanie na rzecz pozbycia się jej narzeczonego, prawda?
Nie miał zamiaru jednak niczego wyjaśniać Sigrid, póki nie rozwiąże sprawy z Löwenheimem. Błąd Alyssy jeszcze niczego nie przekreślał i Torvald był pewien, że jakoś sobie poradzi. A przynajmniej był tego pewien, póki nie został wezwany do gabinetu opiekuna domu. Miał nadzieję, że to po prostu kolejna rozmowa o jego przyszłości, może coś związanego z quidditchem, ale całkiem niegroźnego. Zmienił zdanie, kiedy zobaczył, że dyrektor zajmuje miejsce za biurkiem, a stary Graise stoi obok niego. Z Graise’em mógłby się dogadać, nie interesowało go wiele, był też zbyt wiekowy, żeby aktywnie ingerować w życie wychowanków. Dyrektor – niewiele młodszy – był natomiast pełen poczucia obowiązku, który najwyraźniej w tej chwili nakazywał mu pouczyć pewnego przedsiębiorczego Ślizgona.
Kiedy wyszedł z gabinetu, czuł, że cały świat wiruje wokół niego. Nie miał pojęcia, jak zatrzymać to wirowanie, ale przerażało go, jak niestabilna wydawała się w tej chwili podłoga. Nie był pewien, jak daleko od pokoju wspólnego Ślizgonów był, kiedy zdał sobie sprawę, że słyszy wołanie. Świat na moment przestał wirować, choć myśli w głowie Torvalda nadal płynęły nieprzerwanym strumieniem, wpadając na siebie, popychając się nawzajem, jakby każda z nich walczyła o to, by zostać uznaną za najważniejszą; podobnie tłoczyły się pomysły, jednak żaden z nich nie nadawał się do przerobienia na plan działania. Burke po raz pierwszy od dawna nie wiedział, co ma robić, dlatego pojawienie się Sigrid w jakiś sposób rozwiązało ten problem.
– Torvaldzie, Johan powiedział mi o waszej umowie – oświadczyła, a on spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem. Wiedziała o wszystkim? Cóż, niewiele to zmieniało w tej chwili. Kiedyś i tak by się dowiedziała.
Pokiwał głową, po czym szarpnął ją za rękaw, prowadząc do jakiegoś pustego pomieszczenia – mniejszego od sali, a większego od schowka na miotły. Może był to kiedyś czyjś gabinet, może spiżarnia, może cela, w której torturowano nieposłusznych uczniów. Torvalda całkiem to nie interesowało; w tym momencie miał inny cel, jedyny, jaki przychodził mu do głowy i wydawał się silniejszy od pozostałych myśli nakazujących mu rozważanie sposobów ucieczki. Nie istniała żadna droga ucieczki.
Gdy tylko zamknął drzwi, popchnął pannę Gamp w ich kierunku, po czym – zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo – przywarł wargami do jej ust. Nie chciał dawać jej ani chwili na zastanowienie, zresztą nie o nią teraz chodziło. Sigrid i jej wymarzony domek z białym płotem stały w jego wyobraźni nienaruszone i jeszcze bardziej odległe. Krukonka próbowała się wyrwać, pewnie po to, żeby powiedzieć mu, jak się na nim zawiodła i jak wściekła była. Torvaldowi to nie przeszkadzało, mogła się złościć, to jeszcze lepiej odwróci jego uwagę od prawdziwego problemu.
Ich języki przez chwilę ze sobą walczyły, ale dla Torvalda to było za mało. Owszem, przestał myśleć, ale nadal czuł; gdyby choć na chwilę zatracił się w Sigrid… Nerwowo zaczął szukać guzików przy jej bluzce, ale zanim zdążył rozpiąć wszystkie, panna Gamp stanowczym ruchem odtrąciła jego rękę. Burke patrzył z poirytowaniem, jak zapinała te guziki, które już odpiął. Nadal nie powiedział do niej ani słowa, ale domyślał się, że wkrótce się to zmieni. Jeszcze raz spróbował pocałować Sigrid, choć spodziewał się, że ta go odtrąci.
– Torvaldzie! – fuknęła. Była naprawdę wściekła, jeszcze nigdy nie widział, żeby okazywała aż tyle negatywnych emocji.
W tej chwili podobała mu się jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Udało mu się doprowadzić eksperyment do końca; panna Gamp porzuciła maskę chłodnej arystokratki, nie ukrywała się za wychowaniem czy moralnością, nie krępowała się i nie bała się mówić tego, co myśli – przynajmniej przy nim. Nie był pewien, czy o to właśnie mu chodziło, ale poczuł przypływ dumy. Stała na wprost niego, rozczochrana (miało to związek z faktem, że wcześniej jego ręka wylądowała w jej włosach), w pomiętej bluzce i z wyrazem bezgranicznej wściekłości malującym się na twarzy. Była gotowa powiedzieć to, co myśli, a nie to, czego się od niej oczekuje.
– Nie wiem, co próbowałeś osiągnąć, ale nie odwrócisz mojej uwagi – oznajmiła, opierając ręce na biodrach. – Właśnie rozmawiałam z Bernardem i z Johanem – dodała, w nadziei, że to przyciągnie jego uwagę.
Przyciągnęło. Nadal jednak nie sformułowała żadnego zarzutu, żadnego pytania, więc nie miał jej nic do powiedzenia. Nie chciał oferować żadnych informacji sam z siebie, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że w tym momencie ukrywanie czegokolwiek i tak nie ma sensu. Nie przywykł jednak odpowiadać na niezadane pytania, nawet jeśli wymagało tego dobre wychowanie. Torvald nie był szczególnie dobrze wychowany, dlatego spojrzał na Sigrid obojętnie i czekał, co powie dalej.
Zaczęła w końcu wyrzucać z siebie zdania – początkowo niepewnie, jakby liczyła, że jej przerwie i zaprzeczy, potem jednak z coraz większym przekonaniem i gniewem. Zarzucała mu, że się nią bawił, że decydował o jej życiu, że zniszczył jej reputację. Burke nie zaprzeczał. Owszem, mogło to tak wyglądać. Sam nie określiłby tego tak dosadnie, ale to dziwne poczucie dumy nakazywało mu milczeć i słuchać. Nadal kłębiło się w nim za dużo myśli i emocji, żeby mógł zdecydować się na jakieś działanie, choć im dłużej słuchał Sigrid, tym bardziej wypełniała go jakiegoś rodzaju pustka. Panna Gamp jednak nie rezygnowała, wylewała z siebie cały żal, jaki nagromadził się w niej przez lata i zanim Torvald się obejrzał – słuchał skarg na despotyczną matkę, na nieobecnego ojca, na Johana. Krukonka pozbywała się całego bagażu emocjonalnego, jakby dzięki temu miała odzyskać wewnętrzny spokój, a on patrzył na nią, jakby była najbardziej fascynującym zjawiskiem, jakie widział. Kto by przypuszczał, że chłodna i opanowana panna Gamp, jeśli poddać ją działaniu odpowiednich czynników, będzie tak żywa, tak prawdziwa i pełna emocji. Całkiem jakby wyssała wszystkie emocje Burke’a i dodała je do swoich, uśpionych. Krążyła teraz po niewielkim pomieszczeniu, machając rękoma lub przeczesując nimi włosy; nie milkła nawet na chwilę, jakby dopiero docierało do niej, że może zwerbalizować każdą myśl, a nikt nie będzie jej z tego powodu oceniał. Przez chwilę wydawało się, że wręcz upaja się swoim głosem i swoimi emocjami, co Torvaldowi wcale nie przeszkadzało. Czuł się trochę jak krzesło lub stojak na płaszcze; jak element tła, który nie jest kluczowy dla danej sceny. Rzadko tak się czuł, właściwie po raz pierwszy, odkąd znalazł się w Hogwarcie.
– Jak mogłeś, Torvaldzie? Po prostu… Nie masz mi nic do powiedzenia? – zakończyła w końcu Sigrid, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Burke zmarszczył nos. Nie chciał, żeby płakała, ale jednocześnie nic, co mógłby jej powiedzieć, nie zahamowałoby łez. Pewnie nawet miała prawo płakać, w końcu jej świat mógł runąć, a ona była tak zaabsorbowana ratowaniem tych ruin, że nie widziała domu z białym płotem, który nadal znajdował się w wyobraźni Torvalda, drażniąc go samym swoim istnieniem. Co ona wiedziała o zrujnowanym życiu, kiedy ta wizja ciągle mogła się urzeczywistnić?
– Nie mów, że nie bawiłaś się dobrze – powiedział w końcu ostrym tonem. – Świetnie zdawałaś sobie sprawę, że to, co robimy, jest wbrew twoim zasadom, ale szukałaś jakiegoś powodu, żeby się zgodzić, bo miałaś na to ochotę. Nie zrzucaj winy na mnie.
Broda panny Gamp zadrżała, jakby dziewczyna chciała się rozpłakać, ale zrobiła głęboki wdech i spróbowała się opanować. Burke patrzył na to dość obojętnie. Nie był pewien, czy chciał ją zranić świadomie – w końcu w jej przyszłości nadal malował się ten domek, a on…! – czy po prostu chciał jej udowodnić, jaki jest naprawdę, odstraszyć ją i zniechęcić. Może to był kolejny eksperyment, w końcu ostatnio się w nich najwyraźniej rozmiłował.
– Nic z tego, co nas… łączyło, nie dawało ci prawa knuć za moimi plecami i sterować moim życiem – odpowiedziała, z trudem zachowując spokój.
– Nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak bardzo chcesz wyjść za mąż za Löwenheima i do końca życia spełniać jego zachcianki – odparował Burke, po czym dodał jadowitym niemal tonem: – Najwyraźniej byłem dla ciebie tylko zabawką, wiesz, jak mnie to rani?
Sigrid próbowała zaciskać szczękę, ale tym razem nie opanowała łez. Dwie krople spłynęły po jej policzkach, a Torvald spodziewał się, że za nimi popłyną kolejne. Od chwili, w której podjął decyzję o przeprowadzeniu eksperymentu, spodziewał się, że prędzej czy później znajdzie się w takiej sytuacji. Nie potrafił ustalić jednak, co czuł, kiedy na nią patrzył.
– Ty draniu – powiedziała w końcu panna Gamp. – To ty się mną cały czas bawiłeś, nie wiem, co chciałeś osiągnąć, ale… Jak mogłeś?!
Torvald patrzył na nią przez chwilę. Żałował, że nie usiadł wcześniej na krześle, które stało w kącie. Wyglądało na to, że ta rozmowa nie skończy się zbyt szybko, zwłaszcza jeśli postanowi się tłumaczyć. Jeszcze nie zdecydował, czy powie coś na swoją obronę, czy pozwoli jej wyjść z tego pomieszczenia z przeświadczeniem, że chciał jej zaszkodzić. Nie był pewny, czy miało to dla niego jakieś znaczenie.
– Löwenheim nie potraktowałby cię lepiej – rzucił.
– I dlatego uznałeś, że daje ci to prawo robić coś takiego?! – krzyknęła. Nowa fala wściekłości najwyraźniej sprawiła, że przestała płakać. – Nie przyszło ci do głowy, żeby ze mną porozmawiać? Wolałeś współpracować z moim bratem za moimi plecami?!
Wyglądała, jakby chciała chwycić krzesło, obok którego stała, i roztrzaskać je o najbliższą ścianę; kto wie, może zamiast ściany wolałaby wybrać głowę Torvalda. Burke, raczej nieświadomy, jak niewiele dzieliło go od bliższego spotkania z elementem wystroju wnętrza, na którym wcześniej chciał usiąść, nadal stał w tym samym miejscu, a całą swoją pozą wyrażał ogólną niezręczność, jaka temu staniu i tej rozmowie towarzyszyła. Nie wiedział, ani czego chciał od niej, ani czego chciał od swojego życia. Nie miał pojęcia, co się stanie następnego dnia po śniadaniu, nie potrafił wyobrazić sobie, gdzie będzie za tydzień, za miesiąc czy za rok. Podejrzewał, że wyląduje na Nokturnie i będzie się imał każdej pracy, jaką ktoś mu zaproponuje. Nie miał wątpliwości, że rodzice wyrzucą go z domu, gdy tylko się tam zjawi. Spodziewał się, że gdyby powiedział to wszystko Sigrid, zapomniałaby o swoim gniewie, a w jej oczach pojawiłoby się bezgraniczne współczucie. Na samą myśl o tym spojrzeniu Burke’owi robiło się niedobrze. Wolał, żeby miała o nim jak najgorsze zdanie i żeby już nigdy nie chciała go widzieć, niż żeby mu współczuła.
– Tak wyszło – powiedział w końcu, kiedy zdał sobie sprawę, że cisza, która zapadła, zaczyna go dusić.
Nie miał ochoty kontynuować tej rozmowy, musiał w końcu spakować kufer. Zastanawiał się, czy powinien komukolwiek mówić o zaistniałej sytuacji, ale uznał, że nikogo to i tak nie zainteresuje. Młody Gamp pewnie będzie zawiedziony, chociaż kto wie, może ulży mu, że nie będzie musiał zakradać się do szklarni. Właściwie Torvald mógłby wykorzystywać go do dalszego zbierania roślin, ale wątpił, żeby Johan się na to zgodził, jeśli nie dostanie nic w zamian. Gdyby Burke był na jego miejscu, z pewnością by odmówił. Oznaczało to, że w całym zamku nie było właściwie nikogo, z kim musiał porozmawiać. Nie wiedział, czy powinno go to ucieszyć, czy zasmucić.
Sigrid popatrzyła na niego z bezgranicznym smutkiem. Wściekłość całkiem z niej wyparowała, jakby Krukonka wykrzyczała wszystko, co miała światu do wykrzyczenia, a teraz nie wiedziała, jak powinna się zachować. Najwyraźniej tego nikt jej nigdy nie nauczył. Nie mogła wycofać się do tej wystudiowanej, sztucznej pozy, do wyuczonego chłodu i powagi. Za dużo się stało i za bardzo podobało jej się to, co czuła, kiedy nie ograniczały jej zasady. Torvald był jedyną osobą, przy której mogła się tak zachowywać; nawet jeśli zranił ją tak samo jak inni… Nie, zranił ją bardziej.
– Naprawdę nie masz mi nic do powiedzenia? – powtórzyła niemal błagalnie. Nie wiedziała, czego oczekuje, ale spodziewała się, że tego nie dostanie. Wbiła wzrok w podłogę, żeby nie patrzeć dłużej na Ślizgona.
Burke podszedł do niej i kciukiem podniósł jej brodę. Nie wiedział, po co to robi. Powinien wykorzystać moment jej nieuwagi i wyjść, a nie ponownie nawiązywać z nią kontakt wzrokowy. Jego zachowanie najwyraźniej zaskoczyło też samą pannę Gamp, bo popatrzyła na niego pytająco. Torvald przez chwilę myślał nad stosowną odpowiedzią, ale jej nie znalazł. Zamiast tego pocałował ją – i ze zdziwieniem zarejestrował, że Sigrid bez oporu oddała ten pocałunek, choć wydawało się, że jest na niego wściekła. Może jej zachowanie niezbicie dowodziło, jakimi uczuciami go darzyła, nawet jeśli on ich nie odwzajemniał. Wiedział jednak, że powinien coś jeszcze zrobić, zanim wyjdzie z tego pomieszczenia i zniknie z jej życia.
– Wyrzucili mnie z Hogwartu – powiedział cicho. – Johan pewnie ci wszystko wyjaśnił lub niebawem to zrobi. Muszę wyjechać jutro z samego rana, więc prawdopodobnie już się nie zobaczymy.
Sigrid spojrzała na niego oszołomiona, jakby nie zrozumiała jego słów.
– C-co? – zapytała, chwytając go za szatę. Nie mogła pozwolić, żeby odszedł, nie po przekazaniu jej takiej wiadomości.
Torvald jednak zrobił dwa kroki w tył i panna Gamp musiała go puścić, jeśli nie chciała się przewrócić. Teraz to ona szukała odpowiednich słów, ale miała pustkę w głowie. Ślizgon posłał jej szeroki uśmiech – ten, który zwykle widywała w chwilach, kiedy był z siebie całkiem zadowolony. Nie rozumiała tego, ale nie zdążyła go o nic zapytać. Burke wyszedł z pomieszczenia, a ona nie miała siły go gonić.

Leave a comment