Na psa urok: 03.

W Wielkiej Sali dzieliło ich dostatecznie dużo innych uczniów – ba, dwa stoły innych uczniów, jeśli nie liczyć Gryfonów i Ślizgonów kręcących się przed nosem i zasłaniających jej widok – by mogła bezkarnie mu się przyglądać. W czasie zajęć, na które wspólnie chodzili – eliksirów, zaklęć lub obrony przed czarną magią – było to nieco trudniejsze, ale nie niemożliwe. Na pozostałych zajęciach, kiedy był dostatecznie daleko, by nie mącić jej w głowie, zastanawiała się, gdzie, na stare kalesony Merlina, podziała się jej godność. Gapić się tak bezczelnie – i to jeszcze na Gryfona? Przecież to nie miało najmniejszego sensu, a przy tym urągało jej godności. Powinna nie wychylać nosa zza książek, jeśli w czasie wolnym miała tak głupie pomysły.
Mimo to dalej zerkała, ciągle mając nadzieję, że pozostanie niezauważona.
Z równym powodzeniem mogła mieć nadzieję, że w tym roku Krukoni wygrają Puchar Quidditcha.
– Znowu patrzysz – powiedziała śpiewnym tonem Isla, kiedy Dainah powinna jeść porannego tosta, ale właśnie zgubiła apetyt i zamiast śniadania chłonęła sposób, w jaki Syriusz Black odgarnia zbyt długie włosy z czoła.
– Wcale nie – odparła mechanicznie, chociaż doskonale wiedziała, że patrzyła, na Morganę, nawet musiała zapomnieć o mruganiu, bo oczy zaszły jej nieco łzami, a przecież miała dostatecznie dużo samokontroli, żeby wiedzieć, że nie było to wzruszenie. Nie upadła aż tak nisko, żeby się wzruszać.
– Wcale ta-ak.
Dainah niemal z bólem oderwała wzrok od Syriusza, odłożyła na talerz nadgryzionego tosta, którego i tak pewnie by już nie zjadła, i poważnie popatrzyła na przyjaciółkę.
– A nawet jeśli, to co? – zapytała, unosząc wyzywająco podbródek.
– Powinnaś z nim porozmawiać. Patrzenie nic nie zmieni.
– Może nie chcę niczego zmieniać – syknęła Dainah, przesuwając tostem po talerzu tylko po to, by nie musieć patrzeć na Islę.
– I dlatego patrzysz?
Nie odpowiedziała. Czuła, że dała się zapędzić w kozi róg, ale jednocześnie nie była gotowa przyznać przyjaciółce racji.
– Nie patrzę – powtórzyła z uporem.
Isla wzruszyła ramionami.
– Skoro tak wolisz. – Przez chwilę przesuwała coś widelcem po talerzu, ale nie wytrzymała i zapytała: – Myślisz, że on jest w porządku?
W porządku? – powtórzyła Dainah, która nie była pewna, czy powinna się zapierać, czy przytaknąć, czy oburzyć się, że jej przyjaciółka sugerowałaby, że Dainah mogłaby przedkładać nad śniadanie patrzenie na kogoś, kto nie jest w porządku.
– Wydaje się… no wiesz.
Dainah zmrużyła oczy.
– Nie wiem.
– Trochę bucem? – stwierdziła Isla nieco pytającym tonem.
I pewnie skończyłoby się to mniej lub bardziej celnym rzucie tostem prosto w rudawą czuprynę Isli, gdyby nie Susannah, która przysiadła się do przyjaciółek, jednocześnie poprawiając zmierzwione włosy. Jednoznacznie zdradzały, że dziewczyna znów zaspała i nie miała czasu się uczesać, zamiast tego wolała złapać kilka kęsów śniadania.
– Myślisz, że Black jest w porządku? – zapytała ją Isla.
Susannah zmarszczyła brwi, patrząc w lewo, gdzie – kilkanaście osób dalej – siedział Regulus Black, rok młodszy geniusz, pupilek Slughorna i człowiek, któremu wszyscy wróżyli zawrotną karierę w ministerstwie, jeśli tylko wybierze taką ścieżkę.
– Jest trochę bucem – orzekła. – Ale może go nie znam dobrze.
Dainah prychnęła:
– Nie ten Black.
Teraz brwi Susannah nieco się uniosły na jej czole i wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. Przez chwilę przyglądała się starszemu z Blacków, by w końcu stwierdzić, że jego też nie zna dobrze.
– Nie trzeba kogoś znać, żeby widzieć, że jest bucem – stwierdziła Isla, jakby wciąż szukając potwierdzenia dla swojej opinii.
– Ale warto go poznać, żeby wiedzieć, czy na pewno jest bucem – warknęła Dainah. – Może przekładasz na niego własne bucostwo.
– Nie w tym przypadku. – Isla zmarszczyła nos. – Pamiętaj, że od dwóch lat mogą oglądać jego popisy w czasie trzech kursów. Po takim czasie można się czegoś o człowieku dowiedzieć.
Tym razem odpowiedziało jej ciężkie westchnienie.
– Też mogę obserwować go w czasie trzech kursów – przypomniała Dainah.
– I nic z tych obserwacji nie wynikło – przypomniała jej Susannah. – Możesz mi podać tamten półmisek?
– Mogę ci rozbić ten półmisek na głowie – zaoferowała Dainah.
Susannah wzruszyła ramionami i sama sięgnęła po półmisek, przy okazji prawie przewracając kubek, z którego piła Dainah. Rzuciła jej przepraszające spojrzenie i skupiła się na jedzeniu.
– Słyszałam, że ciągle umawia się z kolejnymi dziewczynami i to się źle dla nich kończy – kontynuowała Isla, która zrobiła się ekspertem od tego, kto jak się zachowuje w relacjach damsko-męskich, odkąd znalazła sobie chłopaka. – Przebiera w nich jak w fasolkach wszystkich smaków.
Susannah zachichotała.
– Nie wiem, co one w nim widzą, przecież to bufon – kontynuowała Isla, zupełnie nieświadoma tego, że gdyby spojrzenia mogły zabijać, już leżałaby martwa. I to z twarzą w owsiance. Nikt nie chciał umrzeć z twarzą w owsiance. – Uganiają się za nim, jakby był ósmym cudem świata. To, że ktoś jest przystojny, nie oznacza, że należy mu się narzucać. Trzeba się szanować.
– Właśnie to robiłaś ostatnio w szklarni? Szanowałaś się? Z kim tym razem? – warknęła Dainah.
– Hej! – zawołała Susannah, kiedy Isla była zbyt zajęta mruganiem z niedowierzaniem.
Dainah bez słowa wgryzła się w swój tost, ale miała przy tym taką minę, jakby żuła papier i tylko siłą woli zamierzała go zmusić do tego, by jej smakował.
– Sama wiesz, że często go widać to z Gryfonkami, to z Puchonkami, a nawet z Krukonkami, które nie są zbyt zajęte nauką – zaczęła pojednawczo Susannah.
– Nie przyszło ci do głowy, że jest zbyt uprzejmy, żeby kazać im spierdalać?
– No… nie – przyznała Susannah.
Isla wydawała się pozbierać na tyle, by móc włączyć się do rozmowy. Raz jeszcze zerknęła na Blacka, który akurat żywo coś opowiadał jakiejś brunetce, która uśmiechała się zbyt szeroko, by był to szczery uśmiech. Wydawał się skupiony bardziej na opowieści niż na niej, ale czy takie rzeczy można oceniać z perspektywy dwóch dzielących ich stołów?
– Wykorzystuje je i rzuca – orzekła Isla. – Widzisz, że to typ podrywacza. Chodzi mu tylko o to, by pochwalić się nową zdobyczą przed kolegami. Na pewno cała ich czwórka taka jest, po prostu on wygrywa w jakiejś wewnętrznej rywalizacji i dlatego to widzimy.
Dainah odłożyła niedojedzonego tosta na talerz i rzuciła przyjaciółce tak piorunujące spojrzenie, że mniej odważna osoba skuliłaby się ze strachu. Isla jednak przyjęła to spojrzenie ze spokojem. Żadna z nich się nie odezwała przez dłuższy moment.
– Wydaje mi się – zaczęła ostrożnie Susannah – że ktoś go zranił. Może te wszystkie kontakty, jakie nawiązuje, są tylko próbą ukrycia poranionej duszy i tak naprawdę on szuka kogoś, kto ukoi jego egzystencjalny ból i pomoże mu ułożyć sobie życie po tym, jak rodzina się go wyrzekła?
Jak na złość, w tym właśnie momencie Syriusz Black wybuchnął śmiechem, który słyszała połowa Wielkiej Sali.
– Albo i nie… – mruknęła Susannah.
– Żeby mieć poranioną duszę, trzeba mieć więcej niż dwie szare komórki – szepnęła Isla, jakby miała nadzieję, że Dainah tego nie dosłyszy. – W porządku, sumy mu dobrze poszły i owutemy pewnie też zda nieźle, ale to musi być jakaś sztuczka. Widziałyście go kiedyś z książką?
– Może czyta po nocach?
– Po nocach to… – zaczęła Isla, ale Dainah nie dała jej dokończyć. Z niespodziewaną siłą położyła obie dłonie na stole, przy okazji strasząc siedzące obok nich drugoroczne Ślizgonki, które na moment przerwały rozmowę i zerknęły na nią z pewnym niepokojem.
– Idę do biblioteki – oświadczyła ze spokojem, którego ani Isla, ani Susannah się po niej nie spodziewały.
Zanim którakolwiek z nich zdążyła odpowiedzieć, Dainah wstała i wyszła z Wielkiej Sali. Nie skierowała się jednak do biblioteki, ale mniej lub bardziej bez celu włóczyła się po hogwarckich korytarzach, co jakiś czas ignorując nawoływanie dobiegające ze strony któregoś z obrazów. Zadawała sobie pytanie, które od zarania dziejów towarzyszy ludzkości: czy jest naiwna i nie dostrzega tego, co ma przed nosem? A może Isla wcale nie ma racji? Może nie ma jej też Susannah?
Dainah – mimo że poświęcała stosunkowo dużo czasu na obserwowanie Syriusza Blacka – nie podzielała żadnej z opinii, które usłyszała przy śniadaniu. Starała się rozumieć, skąd obydwa pomysły zrodziły się w głowach jej przyjaciółek, ale żaden nie wydawał się jej odpowiedni. Pełny. Prawdziwy. Może zaobserwowały jakiś fragment Syriuszowego jestestwa, ale na pewno nie całość. Dainah odnotowywała w pamięci i katalogowała różne uśmiechy, gesty, spojrzenia i zmarszczenia nosa od tak dawna, że aż wstydziła się do tego przyznać. Rozmowy, które przeprowadziła z obiektem swojej – jeszcze nie niezdrowej – fascynacji były nieliczne, ale wydawało jej się, że byłaby w stanie coś o nim powiedzieć.
Wiedziała, że rozmawia z wieloma dziewczynami, ale wydawało jej się, że to po prostu to – rozmowy. Wiedziała, że znajduje czas na naukę, a kursy, które kontynuują, muszą go interesować, inaczej by się w nie tak nie angażował. Wiedziała, że ma jakiejś zainteresowania, aspiracje, marzenia – choć nie miała pojęcia, jakie mogłyby one być – bo po prostu ludzie tak pełni życia muszą je mieć. Wiedziała też, że mogłaby się z nim dobrze bawić, gdyby kiedyś przypadkiem zderzyli się w Trzech Miotłach – jakieś kremowe piwo, trochę przekomarzania, nic wielkiego. Tyle tylko, że od incydentu w skrzydle szpitalnym wymieniali co najwyżej lekkie, niewiele znaczące uśmiechy lub uniesienia brwi. Co prawda nie zmienił miejsca, w którym siedział, ponownie ryzykując konfrontację z zawartością jej kociołka, ale ani razu nie odwrócił się, by zamienić z nią dwa słowa. I w sumie czemu miałby? Isla i Susannah uważały, że to źle o nim świadczy, że jest albo zbyt wyniosły, albo zbyt nieśmiały (jakby ten pomysł w ogóle miał sens), ale może po prostu miał ciekawsze rzeczy na głowie niż zagajanie do Ślizgonki, którą raz w życiu dotransportował do skrzydła szpitalnego. Dainah nie miała mu za złe tego, że zdaje się jej nie dostrzegać. Irytowało ją tylko, że jej przyjaciółki tak bardzo chciały rozmawiać o jej nieznacznej – i nic nieznaczącej – obsesji.
Kiedy zdała sobie sprawę, że nieświadomie pokonuje tę samą drogę, którą wcześniej wędrowali do skrzydła szpitalnego, zatrzymała się i czym prędzej zawróciła w kierunku biblioteki. Trochę powstań goblinów powinno przypomnieć jej o tym, co jest teraz naprawdę ważne. I nie jest to urokliwa szarość oczu Syriusza Blacka.

12 thoughts on “Na psa urok: 03.”

  1. powtórzę: WOW.
    stężenie ciętych ripost przekroczyło w tym rozdziale wszelkie limity i jak dla mnie ostatecznie wygrywa szanowanie się w szklarni, ale projekcja bucostwa i rozbijanie półmisków zawsze w cenie. zapłakałam zresztą wielokrotnie w trakcie czytania, zwłaszcza podobało mi się zestawienie sugestii poranionej duszy i rechotu syriusza, tak bardzo w punkt.

    Like

  2. chcę wiedzieć, co Syriusz robi po nocach!
    i mnie jak Eci podobała się rozmowa przy stole, takie uprzejme nieuprzejme obgadywanie, już sto lat tego nie robiłam, a to przecież ma taki potencjał komiczny!

    Like

    1. okay, okay, zdradzę ten sekret xd syriusz po nocach włóczy się jaki pies po hogsmeade i przekonuje niewinne gospodynie domowe, żeby go nakarmiły szynką!

      Like

  3. jak za starych dobrych czasów, nie ma żadnych przeciwskazań, żeby przez pół rozdziału sobie wrzucać, a potem przez pół łazić i myśleć xd ciekawe, czy wobec takiej liczby analizujących każdy krok syriuszka nadejdzie moment, w którym badany zniknie, rozerwany na próbki 😀 póki co czekam, aż dainah weźmie się do roboty, od samego myślenia romans się nie rozwinie!

    Like

    1. moja wewnętrzna nastolatka, o której nie wiedziałam, że ją mam, świetnie się przy tym bawi xd i spokojnie, dainah weźmie się do roboty, kolejna notka już jutro xddd

      Like

  4. dainah jest urocza i naiwna, skoro wierzy, że on tak tylko sobie z nimi rozmawia! ale liczę, że niedługo się dowie na własnej skórze, co takiego syriusz robi nocami! i wcale nie włóczy się po hogsmeade w pogoni za gospodyniami. znaczy, pewnie też, czasem, ale wiadomo, że nie o to chodziło!

    Like

Leave a reply to kić Cancel reply