Kości zostały rzucone: rozdział pierwszy

Z czasem stała się dla nich niewidzialna.
Mogła niezauważona podążać za nimi zimnymi korytarzami, przyglądać im się przez długie godziny, czytać z ich twarzy wszystko to, co próbowali ukryć przed sobą nawzajem; znała ich tiki, cały katalog drobnych gestów, których nie byli świadomi i wiedziała, kiedy któryś z nich kłamał, a kiedy tylko nie mówił całej prawdy. Potrafiła zbliżyć się do nich na tyle, żeby słyszeć ich szepty i oddechy, a oni tylko na moment zatrzymywali na niej wzrok i zaraz go odwracali, nie przerywając rozmowy i nie zauważając jej tak, jak nie zauważa się poruszanego wiatrem pojedynczego źdźbła trawy.
Niektórzy nie potrafiliby nawet powiedzieć, jak wyglądała – że jej włosy były jasnobrązowe, matowe i proste, obcięte równo tuż pod łopatkami; że jej twarz była pozbawiona kolorów, a brwi i rzęsy tak jasne, że czasem prawie niewidoczne; że była wątłej budowy, trzymała się prosto i poruszała niemal bezgłośnie, a jej ubrania zdawały się zlewać z kolorem ścian pomieszczenia, w którym akurat przebywała. Stwierdziliby ogólnie, że nie była ani niska, ani wysoka i nie potrafiliby przypomnieć sobie koloru jej oczu ani tego, że prawą górną dwójkę miała wyraźnie krzywą. Nawet ci, którzy znali ją od dawna, zapominali jej twarz sekundę po tym, jak zniknęła im z oczu – i czasem tylko w połowie butelki jej ojciec z równie rozdzierającym, co upokarzającym dla nich obojga sentymentalizmem oświadczał nagle, że była podobna do matki.
A przecież wcale nie była do niej podobna.
Nie przeszło im przez myśl, że mogłaby stanowić dla kogokolwiek zagrożenie. Nie odzywała się niepytana, a poproszona o odpowiedź mówiła tak niewiele, że nie zauważyliby różnicy, gdyby obcięli jej język; wydawała się całkowicie uległa, a w tej uległości niemal bezwolna, bezmyślna, zupełnie beznamiętna. Nigdy nie dała im zresztą powodu, żeby myśleli inaczej i sama też rzadko myślała o sobie inaczej, a jednak coraz częściej lubiła wyobrażać sobie zdziwienie i panikę na ich twarzach, gdyby nagle utracili nad nią tę władzę, której byli tak pewni, że stawali się zupełnie beztroscy.
Jedynie Reese nie ulegał pokusie beztroski – potrafił ją odegrać bez jednego fałszywego tonu, ale nigdy, ani na ułamek sekundy, nie pozwalał sobie na rozproszenie myśli i zawsze zdawał się wiedzieć, kiedy jego młodsza siostra ich obserwowała, gdzie dokładnie się znajdowała i co akurat myślała. Bez wahania odnajdywał ją spojrzeniem w odległym punkcie pomieszczenia, a kiedy ich wzrok się spotykał, uśmiechał się do niej uśmiechem, który nie sięgał jego ołowianoszarych oczu. Nigdy nie byli ze sobą blisko, ale wiedzieli o sobie nawzajem rzeczy, których nie wiedział o nich nikt inny, nawet ich ojciec – że Reese potrafił płakać z wściekłości, gdy nie dostawał tego, czego chciał, a chciał więcej, niż świat miał do zaoferowania; że nie lubił być dotykany, zwłaszcza przez kobiety; że jego próżność i pewność siebie były jedynie pozą. On z kolei wiedział o niej, że tak naprawdę wcale nie chciała być niewidzialna; że pragnęła zostać zauważona, ale była zbyt dumna, żeby się do tego przyznać nawet przed samą sobą; że z pełną świadomością konsekwencji potrafiła napluć mu w twarz; że lubiła śliwki.
Ich nazwisko znaczyło niewiele. Krew płynąca w ich żyłach została rozcieńczona przez babkę mugolskiego pochodzenia z jednej strony, a majątek przepuszczony na rewolucję Grindelwalda – przez pradziadka z drugiej, po czym większość rodziny wyniosła się za ocean do świata nowych, wspaniałych możliwości. Ich ojciec zajmował stanowisko wyższego szczebla w Międzynarodowej Komisji Handlu Magicznego i mieszkali w jednej z wielu podobnych do siebie w tej części Londynu kamienic, której nie potrafili nazywać domem, bo jeszcze niedawno należała do kogoś innego i nie wiązali z nią żadnych szczególnych wspomnień. Nie posiadali letniej rezydencji, do której mogliby uciec przed sierpniowymi upałami, rodowych sreber, portretów przodków ani nadgryzionych przez mole i czas gobelinów; z trudem utrzymywali się na powierzchni klasy wyższej.
Jej brata zawsze to uwierało, z czasem coraz bardziej, jakby kazano mu nosić szatę, z której już dawno zdążył wyrosnąć. Jego ambicja była nienasycona, głodna namacalnej władzy, która zdawała się majaczyć gdzieś w oddali na horyzoncie jego możliwości; zdał dziewięć owutemów na Wybitny i tak długo wiercił dziurę w brzuchu Rookwoodowi, aż ten wziął go do Departamentu Tajemnic, ale zadowoliło go to tylko na pewien czas i teraz znów stał się niespokojny i śmiał się częściej niż kiedykolwiek wcześniej, a ona czekała na jego pierwsze potknięcie cierpliwie, wiedząc, że im wyżej się wespnie, tym niżej ostatecznie upadnie – jak oni wszyscy. A wtedy będzie mogła być naprawdę wolna.
Czy właśnie tego chciała?
Zaraz miała rozpocząć ostatni rok nauki i jedyne, czego była pewna, to że po jego zakończeniu nie może wrócić do tego domu, że zostanie w nim już na zawsze, jeśli to zrobi – niewidzialna, uwięziona w kolejnych dniach podobnych do siebie tak łudząco, jakby przeżywała ten sam dzień w nieskończoność; jakby nigdy tak naprawdę nie istniała.
Mogła nie wiedzieć, czego właściwie chciała i co zrobiłaby z całą tą wolnością, gdyby ją zdobyła, ale na pewno nie chciała tego – tego już zasmakowała. Nie potrafiła już nawet odróżnić teraźniejszości od przeszłości; równie dobrze ostatnie pięć lat jej życia mogło być jedynie pięcioma minutami. Wyobrażała sobie, że jej matka musiała czuć się podobnie i myślała o niej tego lata częściej, z nieco większym zrozumieniem, niemal z litością, ale i z rezerwą, jakby chodziło o kogoś obcego, nie do końca realnego – jakby to nie z jej życia zniknęła bez słowa wyjaśnienia.
Patrzyła na siebie w lustrze, szukając podobieństwa, którego jej ojciec tak uparcie się dopatrywał; spojrzała krótko na spakowaną walizkę w głębi pokoju i znów na swoje odbicie, próbując odnaleźć na swojej twarzy zmiany, jakie zaszły w niej w ostatnich latach, dniach, minutach, ale nie mogła ich dostrzec ani przypomnieć sobie, jak wyglądała wcześniej – czy jej policzki były pełniejsze, czy od zawsze miała tych kilka piegów na nosie, czy z wiekiem jej włosy stały się ciemniejsze? Zakręciła kosmyk wokół palca w zamyśleniu – czy dzień taki jak ten, ostatni taki w jej życiu, w tym domu, nie powinien zostawić po sobie jakiegoś śladu w jej wyglądzie?
Chwyciła więc nożyczki i bez wahania obcięła sobie włosy na wysokości podbródka.
Lokomotywa buchnęła gęstą parą; na peronie panował tłok. Nie było nikogo, z kim mogła się przywitać lub musiała pożegnać, więc od razu wsiadła do pociągu i zajęła miejsce w pustym przedziale, czas do odjazdu zabijając łowieniem znajomych twarzy z tłumu – Corbana Yaxley’a, z czułością całującego matkę w policzek na pożegnanie; Isidore’a Traversa, lekceważąco dmuchającego dymem w twarz człowiekowi w uniformie konduktora; przepychającej się bez pardonu Alecto Carrow i jej brata bliźniaka Amycusa, wlekącego się za nią z dwoma kuframi. Edgar Bones skakał w miejscu, wypatrując kogoś niecierpliwie, Gideon Prewett rżał tak dziko, że zwracał na siebie uwagę wszystkich dookoła, podczas gdy Frank Longbottom usiłował pocałować czerwoną ze wstydu Alice Higgins, a Rabastan Lestrange monologował z przejęciem do swojego starszego brata, który jednak wyglądał przy tym na potwornie znudzonego.
Jak dziwnie było oglądać tych wszystkich ludzi poza murami zamku – grupy przyjaciół rozbite na jednostki, które jeszcze nie weszły w swoje ściśle określone role w wypracowanej przez lata szkolnej hierarchii. Miała przecież świadomość, że każde z nich skądś pochodziło i dokądś wracało po zakończeniu roku, a jednak obserwując Lestrange’a skamlącego o uwagę poczuła się skonsternowana, jakby nigdy wcześniej go nie widziała – tak obca wydała jej się jego twarz, gdy wyrażała bezwarunkowy podziw i rozpaczliwą potrzebę uznania. Oczy miał szeroko otwarte, usta mu się nie zamykały, i przez chwilę nie dłuższą niż jedno mgnienie wyglądał na dziecko, którym wciąż przecież był.
Czy oni wszyscy nie byli wciąż tylko dziećmi?
Wybuch radosnego śmiechu w przedziale obok sprawił, że po raz pierwszy w życiu Raelyn Marlow poczuła się naprawdę samotna.

15 thoughts on “Kości zostały rzucone: rozdział pierwszy”

  1. Ani pol linijki dialogu, tak sie powinno pisac ffki! Gdybym ja miala sile na porzadnego to pewnie ruszylabym z tym formatem, ale niestety poszlam w temat zlych ffkow i wyszlam na tym jak wyszlam.
    Ach, jak milo poczytac sobie o pociagu do Hogwartu!
    Jestem tez w szoku, ile powielamy motywow – obiecuje, ze nie kradlam, naprawde, przysiegam
    Gdzie romans?!

    Like

    1. luuuźno. w końcu dmuchanie dymem w twarz było inspirowane wiadomo kim, mimo że pamiętam tę scenę zupełnie inaczej niż ją napisałaś!
      ale z romansem to nie można tak od razu z grubej rury. jeszcze bym skończyła tego ffka zanim bym go dobrze zaczęła!

      Like

  2. ja też obiecuję, że nie kradłam kariery w departamencie tajemnic!
    chociaż na początku nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, teraz rozumiem, dlaczego raelyn potrzebuje do szczęścia poety, choć sądząc po tym wstępie, to będzie naprawdę niezręczny romans. jednak czy uda się rozegrać go bez dialogów? tego dowiemy się w kolejnym odcinku!

    Like

    1. tak naprawdę wszystkie potrzebujemy do szczęścia poetów, tylko jeszcze o tym nie wiemy!
      to będzie epicko niezręczny romans, bo jeszcze nie zdecydowałam, które z nich będzie mówić, a które tylko niewerbalnie inicjować kontakt. ale lubię pisać dialogi, a teraz czuję presję, żeby tego nie robić.

      Like

      1. jestem pewna, że poeta to jest akurat ostatnie, czego potrzebuję do szczęścia!
        no i jestem team dialogi, romans bez dialogu udaje się tylko jeśli dwie osoby są wyjątkowo zdeterminowane, a tutaj na to nie wygląda xd

        Like

  3. nie mogę się doczekać, aż na scenie pojawi się edgar. nie dlatego, że sugeruję, że raelyn nie może być pełnowartościową kobietą bez romansu, ale nie mogę się doczekać niezręczności wynikającej z konfrontacji, która musi nastąpić. poeci to pocieszny temat do opisywania i jestem pewna, że edgar mnie nie zawiedzie. a niech nawet milczą do siebie – myślę, że możesz to sprzedać w tej bezdialogowej konwencji 😀

    Like

    1. uczepiłaś się biednego edgara! wygeneruję jego poezję w internetach i będzie ci potem głupio, że tak się z niego naśmiewałaś, zobaczysz.
      i jak prawdziwy troll następny rozdział napiszę samymi dialogami!

      Like

      1. ja się uczepiłam? a skąd. po prostu wiem, jak bywa z poetami xd trzymam kciuki, żeby edgar był z tych lepszych, których na żywo jeszcze nie uświadczyłam!

        Like

  4. pomysł na mówienie wierszem popieram! nawet generowanym z internetów! i kibicuje happy endowi, albo chociaż wyjściu z bezsensowości życia (nie jestem pewna czy akurat poeta może w tym pomóc, ale będę dobrej myśli, edgar wygląda na miłego chłopca), bo znając ecię, na happy end nie powinnam liczyć.

    Like

  5. Precz z dialogiem!
    A tak powaznie to zaczynam odczuwac presje, bo wszedzie bedzie panowac Taki Romans i u mnie tez powinien, a cos sie nie chce napisac.
    Ktorego generatora uzyjesz do tej poezji? A moze w kazdej linijce innego? Czytalabym!

    Like

    1. może właśnie w twojej remasterowanej wersji ffka nie będzie wielkiej wielkiego romansu! ale pamiętaj, że muszą dziecko spłodzić, chociaż z drugiej strony w zapasie zawsze jest neville, więc bez presji, to nie tak, że muszą ratować świat.
      a generatora poezji sponsoruje kicia ❤

      Like

  6. Reese jest gejem? Jeśli tak, to już go lubię. Jeśli nie, to też go lubię, bo nie dyskryminuję nikogo. No, może tylko Śmierciojadów, ale są tak ujmujący jako dzieci, że prawie się zapomniałam!

    Like

Leave a comment