02: Nie ma Jemimy

 Okazja to piękny kwiat czasu, trzeba go zerwać we właściwym momencie.
L’Orfeo favola in musica

Z sufitu w prawym rogu pokoju kapała woda, przyprawiając Severusa Snape’a o apopleksję; natrętny, bębniąco-plaskający dźwięk przeszkadzał mu rokoszować się Orfeuszem Monteverdiego (libretto Alessandro Striggio, 1607) w wykonaniu doskonałego francusko-włoskiego zespołu operowego specjalizującego się w muzyce wczesnobarokowej. Severus byłby nawet skłonny nazwać owo wykonanie najlepszym, jakie słyszał do tej pory, gdyby tylko należał do osób skorych wydawać osąd, nim zapoznają się z całym dostępnym im materiałem. Wszak Severusowi zostało jeszcze przecież trochę oper do wysłuchania, bo przecież nie mógł uczestniczyć w większości premier. Dlaczego D u m b l e d o r e nie może zrezygnować ze swoich wypraw do Tajlandii? Dlaczego ciężar zarządzania Hogwartem pod nieobecność wielkiego czarodzieja spoczywa na Severusie Snapie? Funkcja zastępcy dyrektora przypadała wszakże Minerwie McGonagall, tej szarej suce, którą wszyscy tylko zdawali się lubić, a której tak naprawdę nie lubił nikt, bo nosiła się zbyt dumnie i odzywała zbyt pochopnie, podczas gdy należało raczej milczeć; tak, Severus zdecydowanie nie darzył jej sympatią. Co do zasady preferował towarzystwo introwertyków, z którymi można było pomilczeć i okazjonalnie roztrząsać swoje bóle, taka samotność bez konieczności przebywania samemu bardzo Severusowi odpowiadała, wtedy jego tendencja monologowania do samego siebie wydawała się jakby ciut normalniejsza, jakby ciut mniej paranoidalna, wszak nie przemawiał już do chłodu ścian – mimo że loch był jego jedynym przyjacielem – a do chłodu innej osoby, ale jakże żywej, a przynajmniej sprawiającej pozory żywotności, bo tak naprawdę wszyscy umarli już dawno temu na choroby znane tylko dogłębnie rozczarowanym. Ach! Dokąd odeszli Rosier i Wilkes, Avery i Mulciber, Lestrange’owie? – ci, których kochał jak braci, a których jedno życie liczyło się jak setki mniej znaczących innych żyć, dla Severusa mogliby być przecież nieśmiertelni, wiecznie młodzi, wiecznie piękni, i wiecznie tacy ciepli, jak wtedy, kiedy chwytał ich dłonie albo wspierał się na ich ramieniu. Nawet Bella – słodka, wierna koleżanka – zaprzestała korespondencji z Severusem, odkąd nie poparł Voldemorta po jego śmierci. Lecz dlaczego miałby podążać za kimś, kto był nie tylko doszczętnie przegrany, ale i zupełnie martwy? Czyż Severus nie próbował go ocalić, prosząc o oszczędzenie Potterów? Może gdyby ocalał Lord Voldemort, ocalałaby w Severusie ta ukochana cząstka jego życia, kamyk węgielny, wokół którego Severus budował swoje dorosłe życie – miłość do wszystkich, którzy zostali zabici, do Wilkesa, do Rosiera, do Blacka… To z nimi pragnął przebywać, to ich roześmianym głosom pozwalać burzyć, łoskotać falami o mury snape’owości. A przecież już nie mógł; od bardzo dawna nie kładł się na tafli wody i nie unosił się, wypychany do góry jedynie własnym ciężarem. Miał wrażenie, że brodzi po kolana w cuchnącym błocie.
Spojrzał na ciemnobrunatną plamę na suficie, a plama spojrzała na niego. Zamknął oczy; myślał o morzu, które widział tylko jeden raz, jako sześcioletnie dziecko. Eileen… Matka zabrała go do Brighton, tego obrzydliwego Brighton, w którym nie znalazł dla siebie absolutnie niczego wartego uwagi, a w którym więziono go trzy sierpniowe tygodnie, najdłuższe tygodnie jego życia, jeszcze dłuższe od tych kilku marcowych, gdy Lily przestała się do niego odzywać. I gdyby nie to morze, osunąłby się w świat dorosłych, dusząc i dławiąc przemocą i bólem.
Morze. Morze mu się podobało, pomyślał.
Jemima rozczesywała jedwabiste włosy przed lustrem, wygładzając włosianą szczotką złote, lejące się pasma jedno po drugim, dziesiąte, czterdzieste piąte i setne, lecz przecież nie liczyła, nie liczyła jeszcze zanim Luna Arbanddel nauczyła ją cyfr, bo zawsze kręcił się obok ktoś, kto – urzeczony mieniącymi się odcieniami złota i wiosny falami – poprosi, by uczyniono mu honor, zezwalając choćby na dotknięcie czegoś tak dalece nie pasującego do znanej nam rzeczywistości, a przynależącego raczej do rajskiego wymiaru; taką właśnie zastała Jemimę Gilberta Minchum. Pozornie oddana w pełni ruchom dłoni, umysłowość Jemimy spowita była rozkoszną mgiełką zapomnienia, nic nie robiąca sobie z czasu i przestrzeni, przeskakiwała od dnia do dnia, nie powstrzymywana chronologią, logiką czy innym porządkiem, a ukazywało się to naszemu wymiarowi pod postacią głośnego śpiewu – Jemima nuciła wszak znane wszystkim uczniom zwrotki najpopularniejszej piosenki o Severusie Snapie.
Nawet słonia, nawet konia
Nawet żyrafę ze stołka jak bieda
I tylko Snape’a przelecieć się nie da
Jemima uśmiechnęła się niedyskretnie do swojego odbicia. Bo przecież wszystko w niej krzyczało, chcąc zaskarbić sobie uwagę zarówno mężczyzn, jak i kobiet, wyciągnąć z ich ust – jak szklaną kulkę służącą ćwiczeniom wymowy – komplementy nie po ty, by podsycać nimi ogień próżności, lecz tworzyć galerię wszystkich zwrotów ku czci absolutnego piękna, i wreszcie gromadzić je na czarne chwile, kiedy czuła się mała, tak mała, jak w dniu, w którym zabito Evana Rosiera.
Gilberta oddychała szybko, płytko; szczupłe palce zacisnęła mocno na ramionach koleżanki, jak gdyby chciała powiedzieć jej nie tylko to, że profesor Severus Snape pogwałcił puchońską niepodległość – i jak niespodziewany dysonans w symfonii kompozytora, którego dzieł nie przywykliśmy słuchać, zaburzył harmonię sprawiającą nam do tej pory niebiańską przyjemność – ale również wyznać skrywane uczucie niemożliwe do porównania z żadnym innym, bo miłość Gilberty była tylko jedna, i tylko dla jednej osoby.
– Kurwa!
Jemima zerwała się ze stołka jak oparzona i puściła się biegiem po niskich stopniach, prowadzących do pokoju wspólnego Puchonów, gdzie Snape w najlepsze siał terror wśród pierwszorocznych, którzy mieli pecha i nie zdążyli schować się za paprotkami; Gilberta deptała jej po piętach.
– Minus dziesięć punktó… – huczało miękko w bogato strojnym miedzianymi donicami i rzeźbionym drewnem pokoju wspólnym, tak miękko, że aż trudno było uwierzyć w surowe słowa, zmiękczone wyjątkową akustyką pomieszczenia.
Paprotka o imieniu Charlie wykrwawiała się ziemią na dywan pod nogami nauczyciela.
– Przestań! Przestań natychmiast! – zakomenderowała Jemima tonem mediatora, próbującego przekonać samobójcę, który jedną nogą jest już po drugiej stronie barierki mostu, by wrócił do świata żywych. – Jakim cudem się tu dostałeś?
Zaskoczony tą nagłą wizytą, a nieprzywykły oglądać twarz Severusa Snape’a uczeń, ze zdziwieniem pomieszanym z odrazą odkryłby podobieństwo tej twarzy do mordki płaza, płaskiej i pozbawionej mimiki, jak gdyby naciągnięto ją w stronę czoła, szyi i uszu, i ufiksowano magicznym klejem.
– Rosier, tylko i d i o t a miałby problem z wystukaniem rytmu o właściwą beczkę – wysyczał Snape, prawie nie rozchylając warg.
Wbrew wrodzonemu uporowi, Jemima musiała przyznać Snape’owi rację; do Hufflepuffu upychano każdego, kto nie radził sobie za dobrze z logiką.
– Wszystkich was czeka to samo, co pannę Rosier,­­ jeśli nie stawicie się na szlaban! – Snape uniósł w górę złowieszczy palec.
– Zabierzesz nas na randkę? – rzucił ktoś zza paprotki.
Pozostałe paprotki zarechotały zgodnie.
– Kto to powiedział? Liczę do trzech. Jeśli się nie przyzna, odejmę waszemu domowi kolejne dzie…
Jemima podbiegła do profesora, trącając kolanem stojącego na drodze trzecioklasistę.
– Jestem gotowa, możemy iść. Przepraszam, pomagałam koleżance z referatem, rozumie pan, nie jest zbyt dobra w eliksirach i obliczeniach, ma raczej artystyczną duszę.
Brwi Snape’a szukały ucieczki od słowotoku Jemimy, próbując schować się w pomarszczonej skórze czoła.
– Zapłacę za lody – powiedziała, unosząc dłonie w geście kapitulacji.
Z przyjemnością wytargałby ją za uszy przez wąski, niski korytarzyk we wnętrzu beczki, lecz naruszenie szkolnego regulaminu niosłoby ze sobą ryzyko postępowania dyscyplinarnego, i mimo że toczyło się owo postępowanie w zamkniętym, zaufanym gronie, Snape odczuwał dyskomfort na samo wspomnienie uczestnictwa w radzie, przed którą postawiono Horacego Slughorna, gdy jedna z uczennic bawiących się na przyjęciu bożonarodzeniowych „poczuła się śmiesznie” po kostce kandyzowanego ananasa. Lepiej nie dawać Dumbledorowi powodu, by zwątpił w uczciwość i lojalność Severusa wobec szkoły i jej uczniów, nie póki Snape desperacko potrzebował znajdować się po właściwej, zwycięskiej stronie, czyż nie tego chcieli dla niego jego rodzice? Pamiętał słowa matki wypowiedziane w Brighton, i chyba zawsze już potem szedł po śladach pragnień i przyszłych wspomnień, które wyprzedzały go, wybiegając do przodu o rok, dwa, nieraz całe dziesięciolecia; i gdy wreszcie do nich docierał, były ledwo czytelne, płytkie i prawie całkiem zasypane przez pył niepowodzeń. Starał się ignorować poczucie błądzenia w koło, tak musiało wyglądać przecież młodociane życie, wszak matka nie wyrządziłaby mu krzywdy, wysyłając go w tę niekończącą się drogę bez celu i poza czasem. Nie miał na co narzekać, nie było mu ani zbyt źle, ani zbyt dobrze.
Severus Snape żył. Niewielu jego przyjaciół mogło się pochwalić tym samym.
Przyzywając na twarz najbardziej płaski i obojętny wyraz, jaki potrafił, polecił Jemimie wrócić się po płaszcz.
Pięć minut później musiała biec, by nadążyć za jego krokiem.
Przed nimi i za nimi rozciągały się błonia: nieskończone połacie ledwo wzrośniętej trawy, chybotliwej jeszcze i sztywnej sztywnością porannego przymrozka, ale już nie mokrej od topiących się śniegów. Tak samo jak ta trawa napawała Jemimę zarazem euforią zbliżającej się wiosny i bojaźnią, że zima z zaskoczenia zaciśnie na jej skórze swoje lodowate palce – jak miała to w zwyczaju robić na przełomie marca i kwietnia – tak i szata Severusa Snape’a, zawijająca się wokół chuderlawych, bladych łydek, gdy pokonywał kolejne metry z przekonaniem i energią jucznego kucyka, któremu spieszno do odpoczynku u szczytu góry, przyprawiała Jemimę o zawrót głowy – jak wtedy, gdy wypijemy zbyt szybko ulubiony koktajl albo kieliszek czerwonego wina – swą głęboką, chłodną czernią. Miała wrażenie, że jeśli wyciągnie dłoń i ta dłoń zetknie się z niegościnnym dla obcego ciała materiałem, okaże się, że czerń jest początkiem, a nie końcem wszystkich kolorów, i że za tą barwną granicą skrywa się prawda o Severusie Snapie.
Z zaskoczeniem dotarło do niej, że Severus m ó w i – gdziekolwiek podążali, miała nadzieję przebyć tę drogę w milczeniu, ograniczając się tylko do niezbędnej wymiany zdań, wszak wciąż obrażona była za zachowanie Severusa, który odważył się zachwiać tradycją nieodwiedzania uczniów w ich Domach, wystarczyłby przecież głupi liścik. A teraz usłyszała coś potwornie niesprawiedliwego, co zachwiało całym jej małym światem, wyrzuciło Jemimę z torów historii, i wysłało na tułaczkę w poszukiwaniu doskonalszej tożsamości.
– Jesteś zniewagą dla tej rodziny!
Jak amatorzy gry w ruletkę, nie potrafiący powściągnąć okrzyku triumfu, gdy wbrew wszelkim szansom wypadnie obstawiona przez nich liczba, tak i Snape zdawał się wygrać z własnymi myślami, i z radością zapragnął obwieścić Jemimie swoje zwycięstwo. Obrócił się gwałtownie, a szata zawirowała wraz z nim.
– Żaden Rosier nie był nigdy… Puchonem – cedził słowa jak przez grube sito, a te skapywały jedno po drugim do wiadra rozczarowania. Puchon w ustach Severusa Snape’a brzmiało teraz gorzej niż Gryfon. – Możesz to sobie wyobrazić? Tysiące lat historii wielkiej rodziny, każdy z jej członków był wielkim, wielkim człowiekiem, a ty… Ty nie zasługujesz na te ciężkie powieki, na te usta i kości policzkowe…
– Och, zamknij się, Snape – weszła mu w słowo, i naraz poczuła ogromną ulgę, jak gdyby z jej pleców spadł niewidzialny ciężar, który niosła z sobą całe życie, czekając dnia, kiedy wreszcie będzie mogła się go pozbyć, odliczała minuty, godziny, lata, by w jednej sekundzie dopełnić swojego losu i skazać Severusa Snape’a na wieczne milczenie. – Myślisz, że jesteś jakimś zdolnym alchemikiem, ale jedyne, co w życiu osiągnąłeś, to zabicie Potterów. Mam nadzieję, że plujesz na swoje odbicie w lustrze każdego dnia, bo twoja twarz jest taka, kurwa, obrzydliwa, cały jesteś obrzydliwy, chce mi się rzygać na twój widok. Nie rozumiem, jak ojciec mógł na ciebie spojrzeć i zobaczyć coś więcej niż nieudacznika, który zasłania się swoim jadem, swoją żółcią, który sączy tę żółć we wszystko, co mógłby kiedykolwiek pokochać. To t y jesteś zniewagą dla Rosiera.
– O czym ty w ogóle mówisz? Nie rozumiesz tego człowieka, był wybitny w sposób, w jaki ty nigdy nie będziesz.
– Skoro tak za nim tęsknisz, może przydałby ci się Kamień Wskrzeszenia!
Severus Snape zamilkł, a to milczenie osiadło lepkim ciężarem na Jemimie, trawie i krokusach. Ciało Snape’a wibrowało.
– Nie ośmielisz się mnie uderzyć. Jeśli to zrobisz, wsadzę ci twoją własną różdżkę w dupę.
I podziałało. Snape rozluźnił zaciśnięte w pięści dłonie, wypukłe żyły na jego czole puściły zgromadzoną krew dalej, tylko jego serce wciąż waliło jak szalone.
– Nie zmierzałem podnosić na ciebie ręki – wycedził powoli. – Nie jesteś dla mnie godnym przeciwnikiem.
– Masz rację, nie jestem, jestem po prostu dzieciakiem, który nic ci nie zrobił.
– Jesteś niesubordynowana.
– Jestem, i co z tego? Nie możemy być przyjaciółmi, Snape? Tak naprawdę niewiele mnie obchodzi, co się z tobą dzieje, po prostu chcę się od ciebie uczyć. Postarajmy się, żeby to było jak najmniej ofensywne, w porządku? Jestem… Boże, boli mnie już głowa… – Pomasowała skroń, a Snape obserwował jej krótkie, magicznie pomalowane na bordowo paznokcie. – Jestem zmęczona owutemami.
Ostatnim, czego profesor eliksirów się spodziewał, to to, że Jemima spędziła sobotni ranek w bibliotece, podchodził do tej myśli z każdej strony, oglądał ją, obracał i wkładał pomiędzy różne konteksty, próbując dopasować do tej dziewczyny, do jej jedwabistych rzęs, głębokich, niebieskich oczu i perfekcyjnej linii warg, czy ona w ogóle potrzebowała mózgu, skoro wystarczyłoby, że byłaby czystym pięknem?
– Moglibyśmy spróbować – przyznał bardzo, bardzo ostrożnie.
– Dzięki, Snape.
Podążyła za nim jakby pewniej niż uprzednio, i jakby rozpoznając w kroku nauczyciela nieznaną dotąd lekkość, gdy jego duże stopy tłamsiły pod sobą kolejny pagórek.
– Dokąd idziemy? – zainteresowała się, lecz Severus słuchał już tylko własnych pytań, i tylko dla siebie miał odpowiedzi.
Po czterdziestu minutach dotarli do Hogsmeade, skąd deportowali się z cichym trzaskiem, a Jemima mogła wreszcie dotknąć czarnej szaty Severusa Snape’a.

15 thoughts on “02: Nie ma Jemimy”

  1. zdecydowanie zdanie “A przecież już nie mógł; od bardzo dawna nie kładł się na tafli wody i nie unosił się, wypychany do góry jedynie własnym ciężarem. Miał wrażenie, że brodzi po kolana w cuchnącym błocie.” dostaje ode mnie nagrodę najlepszego zdania w tym rozdziale. nawet mimo tego, że są to dwa zdania.
    i wyprawy dropsa do tajlandii? czy coś nam sugerujesz?
    o, o, ooooo, jeszcze miałam się podekscytować, że taki piękny pratchettyzm! ❤

    Like

    1. haha, wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć! Drops jeździ do Tajlandii w celach uprawania seksturystyki, to jasne!

      Like

  2. ale żeby tak od razu gwałcić puchońską niepodległość?..
    jasnym stało się, że snape tak naprawdę kochał się w rosierze. albo generalnie we wszystkim co rude i martwe. jak smutno jest być po stronie zwycięzców.
    za to niesubordynowana jemima – klasa sama w sobie.

    Like

    1. docieramy chyba do wyrzutów sumienia Snape’a, że jako jedyny przeżył, mój ulubiony wątek. miejmy nadzieję, że nie spotka na drodze martwej wiewiórki, bo jeszcze popełni samobójstwo z rozpaczy.

      Like

      1. czy nie pociesza go choć trochę myśl o kolegach gnijących w azkabanie? niby to nie życie, ale też nie śmierć, a przecież w końcu się wyrwą, i to tylko po to, żeby zginąć za tę samą sprawę.

        Like

  3. zawsze sobie wyobrażałam, że sev nie darzył sentymentem żadnego człowieka, ideę może, a jednak dopadł go ból ostatniego, który przeżył. interesujące.
    szczerze rozbawiła mnie drobna niedogodność wynikająca z potencjalnego przesłuchania dyscyplinarnego, które mogłoby się odbyć w zamkniętym, zaufanym gronie. może warto zaryzykować, snape?

    Like

    1. to wiązałoby się z ujawnieniem swoich sekretów i okazaniem z a u f a n i a 😀 dopadła go miłość do Rosiera, jak wszystkich zresztą.

      Like

  4. na miejscu snape’a bym się nie wahała i przyłożyła jej za to pyskowanie.
    poza tym, chciałam zapytać, co dumbledore robi w tajlandii, ale doczytałam w komentarzach i już nie chcę tego wiedzieć.

    Like

    1. och, nawet nie wiesz, jak rączka swędziała! ale Lysia mówi, że Snape ma nad sobą panować. to panuje. jeszcze.

      Like

Leave a comment